60. dzień leczenia
Są takie dni, kiedy gdzie nie spojrzeć widać czarną dziurę. Kolejny raz dopadł mnie bezsens wszystkiego co robię. Jestem zmęczona. Po tych kilku tygodniach spędzonych samotnie z dziećmi czuję się zupełnie wypalona, wypruta emocjonalnie.
Miniek znów został dziś w domu. Po mojej wczorajszej wizycie w szkole stwierdziłam, że nie będę ostatkiem sił zaprowadzał kulawego Mińka. Dojście od parkingu do budynków szkolnych zajmuje nam dwa razy więcej czasu niż zwykle. Zimno jak jasna cholera, Miniek wciąż ma chory pęcherz, Kajtek zasmarkany po pas i na dokładkę wiecznie niezadowolona z czegoś Isia. Żeby było jeszcze bardziej absurdalnie, jedna z pań wręcza mi wczoraj do podpisania jakąś zgodę. Będą obchodzić dzień sportu czy czegoś tam innego, w każdym razie rodzice mają przynieść dla swoich dzieci do szkoły rower, hulajnogę, deskorolkę...tratatata i będą na tym jeździć (dzieci nie rodzice oczywiście). Oczami wyobraźni zobaczyłam siebie z wózkiem, trójką dzieci, rowerem, śniadaniówką, torbą szkolną i maskotką Iśki. To nie na moje siły. Nie teraz, kiedy wstanie z łóżka jest niewyobrażalnym wysiłkiem, zrobienie czegokolwiek do jedzenia równoznaczne ze zdobyciem Mount Everestu, a wizja zlewu pełnego naczyń przyprawia o płacz. Nie teraz.
Z innej beczki. Wracamy do leków: antyrefluksowego i antyhistaminowego. J. kontaktował się mailowo z dietetyczką Mińka, a ta kontaktowała się z doktorem G. Ponoć J. napisał im, o problemach Mińka z pęcherzem, skrajnym zachowaniu (raz spokojny, raz chodzi po ścianach) i niechęci do jedzenia. Wg doktora, ten dziwny zespół objawów, może być spowodowany obecnością drożdżaków w jelitach. Leki już zamówiłam i czekam na przesyłkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz