Kilka postów wcześniej pisałam, że od kilku miesięcy staramy się o zmianę szkoły na bardziej specjalistyczną, tzn. chodzi nam o tzw. zwykłą podstawówkę, ale z odziałem dla dzieci z autyzmem. Wybraliśmy nawet dwie, które wg nas spełniają kryteria do pracy z Mińkiem, poinformowaliśmy o tym lokalny wydział edukacji, ale ci odrzucili nasze oferty (właściwie to szkoły odrzuciły na podstawie otrzymanej na papierze diagnozy) stwierdzając, że Miniek funkcjonuje zbyt nisko. Jako, że nie zgadzamy się z tym stwierdzeniem, jakoby nasze dziecko funkcjonowało nisko, skierowaliśmy sprawę do trybunału z wnioskiem o powtórną ocenę funkcjonowania Mińka. Sprawa trwa, a tymczasem tydzień temu dostajemy z zarządu edukacji list informujący nas, że nasze dokumenty (statement Mińka) zostały wysłane do trzeciej szkoły (tej samej, która nie chciała się z nami skontaktować mimo naszych usilnych starań), i jak dyrekcja zapozna się z "papierami" Mińka i uzna, że nadaje się od do ich placówki, to od września 2014 roku go tam przyjmą. No cholera!!! Wkurzyłam się niesamowicie, bo sprawa zmiany szkół jest w toku (w trybunale), a zarząd nie licząc się z tym w ogóle, tudzież w ogóle nie uwzględniając naszego wcześniejszego wyboru sam sobie ustala szkoły i decyduje, do której moje dziecko będzie chodziło. jestem święcie przekonana, że zarząd już dogadał się z dyrekcją i ta przyjmie nas teraz z otwartymi ramionami, ale na to zgodzić się nie zamierzamy. Powód jest prosty: szkoła wcale nie ma jakiejś dobrej opinii, a po drugie już raz próbowaliśmy nawiązać z nimi kontakt, ale kolokwialnie mówiąc: mieli nas w doopie Wystosowaliśmy zatem kolejny list do zarządu, że nie życzymy sobie tego typu praktyk, że nie zgadzamy się z ich decyzją i nie godzimy się z tym co robią. Krótko, zwięźle i na temat. List poszedł wczoraj. Teraz czekamy na odbicie piłeczki. Gra w toku.
piątek, 28 lutego 2014
czwartek, 27 lutego 2014
Leczymy się już 13 miesiąc
Udało się wreszcie zdobyć raport, ale trochę wysiłku nas to kosztowało. Zanim jednak do tego doszło, napisaliśmy maila do dyrektorki ośrodka, do którego uczęszcza Miniek, z prośbą o udostępnienie nam w/w oceny. Trzy dni czekaliśmy na odpowiedź. Bez odzewu. W związku z tym, mąż zdecydował, że zadzwoni do lokalnego koordynatora zajmującego się wspieraniem rodziców dzieci specjalnej troski i zapyta "co jest grane" i czy takie postępowanie, (utajnianie raportu) jest standardową procedurą. Ów koordynator odpowiedział, że według niego coś takiego nie powinno mieć miejsca, ale powinniśmy zadzwonić do jakieś poradni prawnej i raz jeszcze ich o to zapytać, a to co poradnia orzeknie, jest już wiążące. Tak więc małżonek za telefon i dzwoni do tej poradni naświetlając sprawę. Pani w poradni definitywnie nasze wątpliwości rozwiała stwierdzając, że takie procedury są niedopuszczalne i żebyśmy wystosowali oficjalne pismo do lokalnych władz i dyrekcji o udostępnianie nam tego raportu, a odmówić nam NIE MOGĄ. Z tą wiedzą, już nieco uspokojeni, zabraliśmy się do pisania listu. W międzyczasie J. próbował jeszcze zadzwonić do szkoły i skonsultować sprawę z głównym dyrektorem (tudzież) zastępcą, ale żadnego z nich akurat nie zastał. W trakcie spisywania naszych zażaleń J. dostał telefon od jednej z kobiet oceniających Mińka. Owa pani poinformowała go o tym, że nie może skontaktować się z dyrektorką i umówić na omówienie tego raportu, martwiło ją też to, że wciąż nie mamy sprawozdania i postanowiła nam go podesłać mailem - mimo wszystko. Tak więc sprawozdanie wreszcie do nas dotarło. Po czterech dniach odezwała się dyrektorka ośrodka wielce zdziwiona, że tego raportu nie dostaliśmy od tych z OT , i że może nam go podesłać. Podziękowaliśmy, ale troszkę po niewczasie się obudziła. Tak więc raport już mamy, dziś wieczorem zaczniemy go studiować, a jest co, bo to ponad 20 stron. Zerknęłam na niego tylko pobieżnie i jedyne co udało mi się ustalić jak do tej pory, to to że Miniek ma dyspraksję. Super...Niby o tym wiedziałam już wcześniej, ale inaczej trochę to wszystko wygląda jak ta wiedza jest tylko w sferze moich domysłów, a inaczej jak dostaję diagnozę napisaną czarno na białym. Jak już przekopiemy się przez dokumentację, napiszę coś o zaleceniach.
Kurczę...jeden raport, a tyle zamieszania. I (nie przesadzając) takie jazdy mamy ze wszystkim, co dotyczy edukacji i terapii Mińka. Kazda, z pozoru nieskomplikowana sprawa, komplikuje się do granic możliwości.
W kolejnym poście postaram się napisać słów kilka o zamianie szkoły i "podchodach" lokalnych władz z tym faktem związanych.
Kurczę...jeden raport, a tyle zamieszania. I (nie przesadzając) takie jazdy mamy ze wszystkim, co dotyczy edukacji i terapii Mińka. Kazda, z pozoru nieskomplikowana sprawa, komplikuje się do granic możliwości.
W kolejnym poście postaram się napisać słów kilka o zamianie szkoły i "podchodach" lokalnych władz z tym faktem związanych.
poniedziałek, 24 lutego 2014
No i rozpoczęliśmy drugi rok leczenia biomedycznego!
Dawno tu nie zaglądałam. Nawet nie przypuszczałam, że od mojego ostatniego wpisy minęło prawie trzy miesiące. Ciągle brakuje mi czasu dla siebie, a jeśli znajdę już wolną chwilkę "odmóżdżam" się grami na facebooku. Po całym dniu wysłuchiwania płaczów, lamentów, skarg i zażaleń nie jestem w stanie skupić się na jakiejkolwiek sensownej rzeczy typu książka, gazeta, film itd. Najpierw muszę zresetować mózg, a nieskomplikowane gry internetowe świetnie się do tego nadają. Później często już jestem śpiąca i na relaks "wyższych lotów", tudzież uzupełnianie bloga jest za późno. I tak oto płynie sobie to nasze nieskomplikowane życie.
Co wydarzyło się przez ostatnie miesiące, kiedy nie pisałam? W sumie całkiem sporo. Najważniejszą sprawą było dla nas otrzymanie wsparcia z fundacji, która do tej pory wspierała finansowo leczenie Mińka. Niestety pieniądze z ubiegłorocznej puli zostały wydane i w związku z tym kilka ostatnich miesięcy kupowaliśmy wszystkie suplementy i opłacaliśmy wszystkie wizyty i badania z własnych pieniędzy, co doprowadziło do niemałych długów. Całe szczęście dwa tygodnie temu otrzymaliśmy wiadomość, że dotychczasowe leczenie Mińka przyniosło na tyle realną poprawę, że fundacja zdecydowała się kolejny rok z rzędu pomóc naszemu dziecku i przyznać koleją transzę funduszy na leczenie biomedyczne. Uffffff....Mogliśmy wreszcie pospłacać długi w aptekach, opłacić odbyte już wizyty i znów możemy głębiej oddychać i nie martwić się o to, czy damy radę utrzymać terapię, czy zmuszeni będziemy przestać, a jeżeli tak, to co będzie dalej z naszym dzieckiem. Miniek funkcjonuje dość dobrze. Oczywiście zdarzają się gorsze dni, ale nie mamy z nim większego problemu niż z naszą pozostałą dwójką.
Z innych pozytywów: Jakieś miesiąc temu Miniek miał przeprowadzone (nareszcie!!!) dwie oceny pod kątem zaburzeń integracji sensorycznej. Pierwsze spotkanie, które odbyło się w lokalnej przychodni dla dzieci, było totalną porażką: Miniasty nie chciał współpracować z terapeutką, płakał, krzyczał, bał się, a kiedy wreszcie udało nam się go uspokoić i zachęcić do zadań i kiedy wykonał je wszystkie (oczywiście w miarę swoich możliwości), to średnio rozgarnięta pani prowadząca stwierdziła, że w Miniek ma sporo zaburzeń w obrębie sensoryki i motoryki małej i dużej, ale ona nie bardzo wie co należy z nim zrobić. Ręce nam opadły. Zaczęła nas wypytywać czego my oczekujemy i na czym bardziej nam zależy: na poprawieniu motoryki małej, czy dużej, temat integracji sensorycznej pod koniec dyskusji znikł w ogóle. Spojrzałam na małżonka i nie wiedziałam: śmiać się czy płakać? Mam zaburzone dziecko w wielu sferach, a pani proponuje mi wybór tego, co bym chciała leczyć, bo wszystkiego poddać terapii nie może. Welcome in UK!!! Kraj u selekcji naturalnej, w którym przeżyją tylko najsilniejsze osobniki, lub te które stać na horrendalnie drogie batalie sądowe. Reasumując: z tej oceny wyszliśmy załamani, ale nie na tyle żeby nie szukać dalej pomocy. Z nieoczekiwanym wsparciem przyszedł nam odpowiednik angielskiego kuratorium :). Okazało się, że szkoła do której chodzi Miniek ma kontrolę zewnętrza i zaczęło się wypełnianie zaległych dokumentów i malowanie trawy na zielono. Wreszcie to na co czekaliśmy pół roku udało się załatwić w ciągu kilku tygodni, mowa tu o drugiej ocenie SI przeprowadzonej już na terenie szkoły w obecności dwóch znających się na rzeczy profesjonalistek. Ta ocenia trwała około dwóch godzin (poprzednia ok. 30 min.) i poziom metod badawczych dopasowany był wreszcie do dziecka w wieku szkolnym. Ocena poległa na tym, że jedna z pań wykonywała z Mińkiem zadania, lub zlecała je Miniastemu do samodzielnego wykonania), druga z pań siedziała natomiast z boku i notowała to wszystko, co mogło ujść uwadze tej pierwszej. To rozumiem. Za dwa tygodnie mamy spotkanie w szkole w sprawie raportu liczącego ponoć około 20 stron. Teraz mniej fajna sprawa, mianowicie utajnienie raportu przed rodzicami. Tak, tak! Lokalny zarząd wydał decyzję o nie wysyłaniu raportu rodzicom (czyli nam!), tylko jedna kopia ma wpłynąć do dyrektorki ośrodka do którego uczęszcza Miniek, a druga do lokalnego councilu. Jeszcze nie wiem, czy da radę coś z tym zrobić, ale na pewno spróbujemy zawalczyć o ten raport.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)