15. dzień leczenia
Sobota... dzieciaki w domu. Rano zjadły śniadanie, później Miniek i Iśka pobawili się trochę samochodami. Zaproponowałam Mińkowi robienie zadań (zadaniami nazywamy ćwiczenia pisania, rysowanie, ogólnie: zajęcia rozwijające motorykę małą). Zdecydował stanowczo, że nie będzie pisał. Ok, w takim razie nie będzie gier. Porysowałyśmy sobie zatem troszkę z Iśką, późnej Mała dostała czekoladkę (w nagrodę za ładnie robienie "zadań") i poszła uciąć sobie przedobiednią drzemkę. Teraz Miniek chodzi po domu i próbuje zmusić mnie wszystkimi znanymi mu sposobami do nałożenia mu obiadu. Używa całego repertuaru wkurzających zachowań: mlaskanie, stawanie na głowie, zakładanie mi nóg na komputer...a tu jeszcze połowa dnia przede mną.
Wieczór przebiegł bez większych zakłóceń, co miło mnie zaskoczyło. Jednak poniosłam porażkę na polu "zadaniowym". Miniek nie wyraził chęci nauki pisania literek. Nie grał cały dzień w żadną z gier komputerowych, ale zadań nie zrobił. Cholera, jak bardzo on musi tego nie lubić?!
Z innych spraw. Stwierdziłam, że dopóki nie ruszymy u Mińka z integracją sensoryczną, to i samo leczenie biomedyczne na niewiele się zda. J. oczywiście przyznał mi rację, ale czuję, że wcale nie jest do moich koncepcji przekonany. Wiadomo, rozpoczęcie w naszym mieście diagnozy i terapii w prywatnym ośrodku integracji sensorycznej (na terapię refundowaną czeka się minimum rok i dłużej), wiązałoby się z kolejnymi, wcale nie najmniejszymi kosztami. Ciągle wydaje mi się, że Miniek nie ma właściwej terapii. W tej chwili jedyną realną pomocą, którą otrzymuje jest leczenie biomedyczne i osteopatyczne, a to wg mnie ciągle za mało. Ostatnio, żeby urozmaicić dzieciom wieczór, przyniosłam koc i razem z J. zrobiliśmy dzieciom huśtawkę (tzn. my trzymaliśmy rogi koca, a dzieci na zmianę kołysały się w nim). Byłam bardzo ciekawa jak zareaguje Miniek, dla którego huśtawka od zawsze była wrogiem nr 1. O dziwo Miniek w kocu "bujnął" się raz i tak mu się to kołysanie spodobało, że wcale nie miał ochoty z niego wychodzić. Oczywiście Isia też była zafascynowała domową formą bujania i najchętniej nie uwzględniałaby Mińka kolejki do huśtania. Pomyślałam, że moglibyśmy pójść za ciosem i kupić im huśtawkę domową. No i tu pojawił się problem: czy sufit angielskiego budownictwa (z kurzu i śliny jak mówią złośliwi;) , wytrzyma ciężar naszych dzieci?! Znając J. to nic z tej huśtawki nie będzie. On ryzykował przyczepiania nie będzie, nawet nie zada sobie trudu, żeby sprawdzić jak zbadać tę wytrzymałość sufitu, a ja sama tego do nie zamotuję Doopa.
Wieczór przebiegł bez większych zakłóceń, co miło mnie zaskoczyło. Jednak poniosłam porażkę na polu "zadaniowym". Miniek nie wyraził chęci nauki pisania literek. Nie grał cały dzień w żadną z gier komputerowych, ale zadań nie zrobił. Cholera, jak bardzo on musi tego nie lubić?!
Z innych spraw. Stwierdziłam, że dopóki nie ruszymy u Mińka z integracją sensoryczną, to i samo leczenie biomedyczne na niewiele się zda. J. oczywiście przyznał mi rację, ale czuję, że wcale nie jest do moich koncepcji przekonany. Wiadomo, rozpoczęcie w naszym mieście diagnozy i terapii w prywatnym ośrodku integracji sensorycznej (na terapię refundowaną czeka się minimum rok i dłużej), wiązałoby się z kolejnymi, wcale nie najmniejszymi kosztami. Ciągle wydaje mi się, że Miniek nie ma właściwej terapii. W tej chwili jedyną realną pomocą, którą otrzymuje jest leczenie biomedyczne i osteopatyczne, a to wg mnie ciągle za mało. Ostatnio, żeby urozmaicić dzieciom wieczór, przyniosłam koc i razem z J. zrobiliśmy dzieciom huśtawkę (tzn. my trzymaliśmy rogi koca, a dzieci na zmianę kołysały się w nim). Byłam bardzo ciekawa jak zareaguje Miniek, dla którego huśtawka od zawsze była wrogiem nr 1. O dziwo Miniek w kocu "bujnął" się raz i tak mu się to kołysanie spodobało, że wcale nie miał ochoty z niego wychodzić. Oczywiście Isia też była zafascynowała domową formą bujania i najchętniej nie uwzględniałaby Mińka kolejki do huśtania. Pomyślałam, że moglibyśmy pójść za ciosem i kupić im huśtawkę domową. No i tu pojawił się problem: czy sufit angielskiego budownictwa (z kurzu i śliny jak mówią złośliwi;) , wytrzyma ciężar naszych dzieci?! Znając J. to nic z tej huśtawki nie będzie. On ryzykował przyczepiania nie będzie, nawet nie zada sobie trudu, żeby sprawdzić jak zbadać tę wytrzymałość sufitu, a ja sama tego do nie zamotuję Doopa.
ŚNIADANIE
Omlet migdałowo-waniliowy z dżemem
2 jajka wymieszać z 2 łyżkami zmielonych migdałów i 1 łyżką masła migdałowego, startym kawałkiem laski wanilii, szczyptą soli i łyżką oleju kokosowego. Usmażyć na patelni. Po usmażeniu omleta posmarować dżemem. My używamy dżemu gruszkowo-brzoskwiniowego (w 100% naturalnego, bez żadnych dodatków.)
II ŚNIADANIE
jabłko + mleko kokosowe o smaku truskawkowym + 4 orzechy brazylijskie
OBIAD
Potrawka warzywno-kurczakowa (danie recyklingowe jak z dnia poprzedniego zostanie kurczak i ryż z warzywami).
Kurczaka oskubuje z kości, kroję na małe kawałeczki i wrzucam do garnka. Do tego samego garnka ścieram na tarce 2 marchewki (duże), 2 pietruszki (małe), ćwiartkę selera. Dodaję łyżkę oleju kokosowego, przyprawiam kurkumą, solą pieprzem i gotuję aż warzywa będą miękkie. Potrawkę zagęszczam wsypując do niej ok. 1/2 szkl. zmielonych migdałów. Tak przygotowanym sosem polewam ryż z warzywami (został z wczoraj). Jako surówka ogórki (pokrojone jak na mizerię, ale bez żadnych dodatków i przypraw). Na deser kosteczka czekolady bezmlecznej z ksylitolem.
KOLACJA
Placuszki orzechowe oczywiście z dżemem ;) Skład i jak przy robieniu porannego omleta, ale zamiast startych migdałów dodaję dwie łyżki maki kokosowej. Smażę na oleju kokosowym kładąc łyżką na patelni placuszki o średnicy 3-5 cm. Gotowe smaruję dżemem. Do picia woda.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz