52. dzień leczenia
Miniek, jak w każdy poniedziałek, pojechał dziś rano do szkoły. Po dwóch godzinach J. dostał telefon od głównej opiekunki Mińka, że możemy po niego przyjechać, bo kiepsko się czuje. Powiedzmy. Fakt, może i Miniasty jest trochę zasmarkany, ale (jak na jego możliwości), tragedii nie ma. Nie chcą go? Ok., zostanie ze mną w domu przez najbliższe trzy dni, może w tym czasie katar mu minie i ogólnie wydobrzeje. Wszystkim nam, te dodatkowe trzy dni w domu, dobrze zrobią, bo oprócz Mińka, dwójka pozostałych dzieci też zakatarzona. Dla mnie to też średnia przyjemność codzienne szykowanie całej "menażerii" na określoną godzinę, pakownie, odwożenie, rozpakowywanie wózka, zaprowadzanie, pakowanie pozostałej dwójki i wózka, rozpakowywanie dwójki i wózka...Słowem: nie tęsknię za tą poranną, obowiązkową siłownią.
Jeżeli chodzi o zachowanie Mińka, to ostatnie dwa dni były ciężkie. Nie wiem czy to z powodu choroby, czy pogody za oknem (Miniek zawsze gorzej funkcjonuje, gdy na dworze przez cały dzień pada deszcz), czy przyjazdu taty, ale wróciło mu mnóstwo starych zachowań, np. uciekanie do naszej sypialni, kiedy powinien kłaść się spać, nadpobudliwość. Gdyby dziś ktoś chciał mu płacić za każdego przebiegniętego kilometra, to dziś zarobiłby naprawdę spore pieniądze ;)
Pozytywem jest to, że mimo częściowego "powrotu do przeszłości" Miniek zachowuje nowo nabyte umiejętności, np. poszerzenie zasobu słów. Jeśli chodzi o mowę, to odnoszę wrażenie, że z każdym dniem jest lepiej. Jego wypowiedzi są bardziej spójne, sensowne, logiczne.
PS J. znów wyleciał. Nie lubię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz