wtorek, 2 kwietnia 2013

67. dzień leczenia

Jesteśmy drugi dzień w Irlandii. Wszystko było ok, aż do dziś. Rano pojechaliśmy samochodem na wybrzeże oglądać klify, pływaliśmy statkiem po Atlantyku, podziwialiśmy krajobrazy...dzieci były zachwycone. Niestety podczas drogi powrotnej do bazy noclegowej stało się coś, czego nikt z nas przewidzieć nie mógł: Miniek dostał w samochodzie ataku. W pierwszej chwili wyglądało to jak atak padaczki, tak mi się przynajmniej wydaje. Zatrzymaliśmy samochód na poboczu autostrady, szybko wyciągnęliśmy Mińka z samochodu i zaczęliśmy cucić. Podczas gdy ja zajęłam się Mińkiem, J. dzwonił po karetkę i dopóki nie przyjechała utrzymywał z dyspozytorem łączność telefoniczną, wykonując jego polecenia (sprawdzanie tętna, liczenie oddechów, ułożenie na boku...). Po udzieleniu Mińkowi pomocy na miejscu i wykonaniu podstawowych badań, Miniek pojechał ze mną ambulansem do szpitala. Zaraz za nami jechał J. z pozostałą dwójką dzieci. W szpitalu zamieniliśmy się rolami: ja poszłam do Isi i Kajka, które niczego nieświadome czekały w samochodzie, a J. pobiegł do Mińka. J. dużo lepiej ode mnie mówi po angielsku, więc zamiana była oczywistą koniecznością. W szpitalu zrobiono Mińkowi badanie krwi i moczu, (wyników jeszcze nie znam), i próbowano podłączyć kroplówkę, ale nie udało im się wkuć w żyłę. Ostatecznie nic nie dostał, ale musi spędzić tę noc na obserwacji w szpitalu. Jest z nim J. ja z pozostałą dwójką jestem w "naszym" domku. Położyłam dzieciaki spać i nie mogę sobie znaleźć miejsca. J. pytał dyżurującego lekarza, czy zrobią Mińkowi EEG? Niestety, po pierwszym ataku jeszcze podobno nie robią, dopiero po kolejnych. Super ;( Przed nami tysiąc kilometrów, z czego połowa spędzona w samochodzie, druga w samolocie, a ja nie wiem jak moje dziecko ją przetrzyma... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz