134. dzień leczenia
Staram się wziąć w garść, zebrać w sobie i robić to, co do mnie należy. Po raz kolejny utwierdzam się w przekonaniu, że zbyt intensywne myślenie o przyszłości (Mińka i naszej) odbiera mi siłę potrzebną do działania. Zaprzestałam zatem wybiegania w przyszłość, a postanowiłam skupć się na tym co jest tu i teraz bez zbędnego analizowania.
A co jest tu i teraz?
Co trzy dni wprowadzamy kolejny suplement z listy. Jesteśmy na półmetku. Sporą część leków już Miniek przyjmuje, a drugie tyle jeszcze przed nami. Ostatnio stwierdziłam, że będziemy musieli chyba wstawać pół godziny wcześniej rano, żeby podać Mińkowi te wszyskie suplementy. Już teraz, jak tylko Miniek zaczyna buszować rano po domu, jedno z nas biegnie za nim, żeby dać mu ten zestaw supelentów, który powninien przyjąć na czczo (sok z aloesu i ranitydynę). Nie wiedzieć czemu, nasze najstarsze dziecko (odkąd tylko pamiętam) urządza sobie poranną wędrówkę prosto z naszego łóżka do miski z owocami. Któreś z nas musi zatem dobiec do Mińka zanim ten dojdzie do miski ;) I biegamy. Miniek nadal kręci nosem na widok supelemntów, ale my powoli uczymy się przemycać mu je z jedzeniem. Mielony len mieszamy z humusem, sok z pestek winorgon mieszamy z sokiem owocowym, aloes rozcieńczamy z wodą itd. Opornie, bo opornie, ale jakoś idzie do przodu.
Z działu dietetycznego ;)
Jak już kiedyś wspominałam, gastrolog zajmująca się leczeniem naszego dziecka, zaleciła podawanie Mińkowi jak największej ilości warzyw w postaci surowej lub gotowanej. Ideałem byłoby zupełnie lub prawie zuepłne wycofanie się z węglowodanów, owoców i skrobi na rzecz warzyw. Żeby ułatwić sobie trochę życie i jednocześnie urozmaicić dietę warzywną Mińkowi, kupiliśmy kilka dni temu sokowirówkę. Szalejemy teraz z różnymi kombinacjami soków przemycając w nich wszystko co się da (marchewkę, pietruszkę, awokado, szpinak, pietuszkę, selera, buraka...wszystko;). Bazą zawesze jest sok z marchewki , a pozostały skład, to już nasza inwencja twórcza ;) Dzieci soki piją, więc cel został osiągniety ;P
...i jeszcze z życia codziennego ;)
Dziś dzieciaki jeźdizły na rowerach po parku. Postanowiliśmy sobie z J., że każdy wolny dzień z ładną pogodą wykorzystamy w tym roku właśnie na naukę jazdy na rowerze. Póki co, oboje używają kółek boczych, ale jeżdżą naprawdę dobrze. Oczywiście zdarzają im się wywrotki, wypadki, wjeżdżanie w krzaki, na ludzi i na siebie nawzajem, ale jestem pełna podziwu jak dużo mają siły i samozaparcia do pedałowania. Dziś np. okrązyły pięć razy wielkie boisko sportowe. Po przyjeździe do domu zjadły kolację, wykąpały się (w wodzie z dodatkiem soli epsomowskiej i sody), pohuśtały w kocyku i...padły. Zasnłęy dosłownie w przeciagu 5 minut. Lubięt to! ;D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz