203. dzień leczenia
Dziś przylatuje tata-mąż. Już sama nie wiem, kto bardziej czeka na jego przylot dzieci, czy ja? ;) Pomijając jednak już całkiem nieodległe pojawienie się taty: Miniek kiepsko dziś spał: kręcił się, kopał, wstawał. Podejrzewam, że powodem płytkiego snu jest zbliżająca się pełnia. Nie zmienia to jednak faktu, że jest godzina 7. rano ja padam na twarz, a Miniek ma się całkiem dobrze. Standard.
Chciałam napisać jeszcze słowo o dniu wczorajszym. Wieczorem wpadła do mojej mamy jej koleżanka - pani Marysia. Starsze panie wymyśliły sobie obiadokolację na dworze. Babcia przygotowała wcześniej faszerowane papryki, rozstawiła talerze na trzy osoby nie przypuszczając, że Miniek i Isia zechcą usiąść do stołu, darowała sobie nakrycia dla dzieci. Okazało się, że był to błąd ;) Miniek mało tego, że usiadł z wszystkimi do kolacji, to jeszcze był bardzo grzeczny, a momentami zachowywał się wręcz dostojnie: "przepraszam, że przeszkadzam...", "czy mógłbym poprosić...", "poproszę o...", "smacznego Pani Marysiu...". No myślałam że pęknę z dumy. Koniec gościny był już mniej elegancki, acz też ciekawy. Miniek po odejściu od stołu pobiegł do domu i ...wybiegł z niego z kilkumetrowym chodnikiem z przedpokoju. Dzień wcześniej moja mama czyściła ten chodnik i dzień cały sechł sobie na trzepaku. Mińkowi coś się przypomniało i postanowił, że ponownie go tam zawiesi. Oczywiście w połowie drogi zawróciłam go z tym chodnikiem, co zaowocowało rozłożeniem się Mińka na schodach i niezłą awanturą. Nic to. Przy obiedzie było tak super, że nawet akcja z "latającym dywanem" nie była w stanie zepsuć mojego dobrego nastroju. Takie dni jak dziś utwierdzają mnie w przekonaniu, że wszystko idzie w dobrym kierunku ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz