sobota, 19 kwietnia 2014

Odpuszczam. Pierwszy raz.

W tym roku Świąt Wielkanocnych nie będzie. Nie wyrabiam się, nie daję rady. Od powrotu psychicznie leżę, a i z łóżka prawie nie wstaję. J. przejął obowiązki nad dziećmi. Wychodzę z sypialni tylko po to, żeby zrobić dzieciom obiad i sobie kolejną herbatę. Zbieram siły, bo wiem że niebawem będę musiała wstać...choć nie chcę. Coraz częściej łapię się na tym, że mam już dość życia dla kogoś, z całkowitym  pominięciem siebie i swoich potrzeb. Ciągłe bieganie wokół spraw dzieci; lekarze, diety, badania, zmiany szkoły, nawet te ostatnie wakacje zdominowane były przez dzieci i nie obyło się bez awantur. Nie wyrabiam. Mój organizm też daje za wygraną. Krzyki dzieci zaczynają autentycznie boleć. Rozmowy nakładają się na siebie i powstaje niemożliwa do odbioru miazga. Chyba powoli zaczyna docierać do mnie jak czuje się przestymulowany Miniek. Niefajne uczucie i mocno depresyjne. Nasze relacje z J. też ostatnio podupadły. Nie ma się co oszukiwać: nie ma nas. Jest on...jestem ja... i dzieci jako wspólny mianownik. Nasze oczekiwania od życia są skrajnie różne i z każdym miesiącem coraz bardziej się od siebie oddalamy. On ma plan na siebie, doraźny, dający mu chwilową radość i satysfakcję, nie ma natomiast żadnego planu na przyszłość - ŻADNEGO, który sukcesywnie by realizował, żadnego który uwzględniał by nas jako rodzinę i dawał poczucie bezpieczeństwa i stabilizacji. Dojrzewam do myśli o powrocie do Polski i rozpoczęciu wszystkiego od początku.  Układam w głowie plan działania i zbieram siły...Nie chcę się z nim rozstawać, kocham go, ale nie mogę już dłużej być zależna od jego ograniczeń i lęków i czekać na coś, co prawdopodobnie nigdy się nie wydarzy. Nie chcę przepłakać życia w łóżku, żyć z przeświadczeniem że utknęłam po kolana w bagnie, które przy każdym ruchu wciąga coraz bardziej.

Po co właściwie jestem  tu gdzie jestem? 
Takie to moje świąteczne przemyślenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz