środa, 16 kwietnia 2014

Wróciliśmy.

Tak dokładnie, to wczoraj wieczorem byliśmy już w domu. Niestety, nie obyło się bez nieplanowanych "atrakcji". Zaraz po tym, jak odebraliśmy samochód z parkingu i zdołaliśmy przejechać dosłownie kilka kilometrów, Miniek miał atak dokładnie taki sam, (choć lżejszy), jak rok temu w Irlandii. Na szczęście dość szybko udało mi się dostrzec jego dziwne zachowanie, (napinanie ciała, bardzo szybkie i nienaturalne mruganie oczami, wywracanie gałek ocznych) i jeszcze w jadącym samochodzie zaczęłam go cucić. Kilka razy uderzyłam go lekko w policzki wykrzykując jego imię, ale niestety Miniek nie łapał kontaktu. J. zjechał szybko na pobocze, (znów atak na nieszczęsnej autostradzie), włączył "awaryjne" i wybiegł, żeby wyprowadzić Miniastego na świeże powietrze. Ja w międzyczasie będąc u skraju zdenerwowania mocniej uderzyłam Mińka w policzki i...udało się! Załapał! Po czym... znowu "odleciał"... i tak trzy razy. Wreszcie udało mi  się doprowadzić go do stanu dłuższej świadomości i J. wysadził Miniastego z samochodu, chwilę z nim pospacerował, zrobili kilka przysiadów, zdjął mu bluzę i... zaczął się nasz męczący powrót do domu. Przez kolejne 50 km jechałam tyłem siedząc na przednim siedzeniu i obserwowałam, czy Miniek znów nam nie "odpływa". Jako że zauważyłam, że przyczyną ataku (może nie bezpośrednią, ale nie bez znaczenia) może być bardzo jaskrawe zachodzące słońce "mrugające" pośród drzew, poprosiłam Mińka, żeby starał się zamknąć oczy i pozwolił im odpocząć. O dziwo nie protestował!!! Ba! przy szybie z jego strony rozwiesiłam moją bluzę, żeby chociaż w ten sposób ograniczyć mu bodźce płynące ze światła, a Miniasty sam z siebie wziął rękaw tej bluzy i zakrył sobie nim oczy. Tak jechał kilka kilometrów, po czym założył sobie na twarz..kaptur. Widok niezły, jakbyśmy V.I.P.a jakiegoś wieźli, który usilnie próbuje ukryć swoją twarz :) Jakieś dziesięć kilometrów przed domem Miniek pozdejmował już z siebie wszystko i niestety znów musiałam przywoływać go do nas , bo widać było, że zawiesza wzrok gdzieś w przestrzeni (i siebie przy okazji). Po wielkich trudach udało nam się wreszcie dojechać już bez ataku, ale i tak znów pojawiły się pytania o przyczyny tego co się dzieje. Niedawne EEG wykluczyło u Mińka zmiany padaczkowe (za to znalazło ogniska epileptyczne u Kajka), więc skąd te ataki?! Czy takie zachowanie, tzn. coś na kształt "epileptycznego odlotu" może być spowodowane mrugającym światłem??? Gubię się w tym wszystkim...I jeszcze te wzmożone autostymulacje wzrokowe. O tym, że jak tylko Miniasty nie jest zajęty czymś konkretnym, zaczyna machać czym popadnie -  już kiedyś wspominałam. Teraz te stymulacje natężyły się jeszcze bardziej: bieganie wzdłuż barierek sklepowych, równych rzędów obrazów powieszonych w muzeum,  murków, ogrodzeń...Każda pozioma linia prosta jest dla Miniastego źródłem autostymulacji wzrokowej...Przechodziliśmy to już kiedyś, później jakimś cudem minęło, a teraz znów wróciło. Eh...Na początku maja mamy rozmowę telefoniczną z "głównodowodzącym" terapią, czyli dr. G. Na pewno mu o tym wspomnimy. Poślemy też maila do dietetyczki informując ją o ostatnich wydarzeniach. Póki co umówiliśmy Miniastego na wizytę u lokalnego GP. Będziemy drążyć temat ataków i być może prosić o kolejną konsultację neurologiczną. Tyle.

Reasumując:

Wróciliśmy wczoraj wieczorem z atakiem, dziś o 9. rano byliśmy już na basenie, jutro o 12. mamy "masaż"(x2) u osteopatów w drugim końcu miasta. Tym razem swój "pierwszy raz" na terapii czaszkowo-krzyżowej będzie miała Isia, no i standardowo Miniasty. Udało mi się też już częściowo rozpakować, uprać dwie pralki rzeczy (kolejne dwie czekają) i rośnie mi pod sufit kupka do prasowania. Zdecydowanie potrzebuję odpoczynku po tych wakacjach....

PS O  samym pobycie w Hiszpanii napiszę innym razem. Dziś już padam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz