Solenizanci :)
W weekend wyprawiliśmy dzieciom zaległe urodziny. Mimo diety, udało mi się skomponować podstawowe menu, które byłoby atrakcyjne dla mojej trójki. Zarówno solenizanci (Miniek i Isia), jak i ich młodszy brat, byli zachwyceni. Kurczę, pomyśleć że są jeszcze na świecie dzieci, które ucieszą się z kompotu z pomarańczami, winogron, suszonych jabłek, chipsów warzywnych, "trotu" z nerkowców (przepis do znalezienia w internecie pod nazwą "sernik z nerkowców"), mandarynek, truskawek i orzechowych babeczek (przepis znaleziony na mące kokosowej, kiedyś wrzucę). Fajnie :) Niby nic, a radość nie z tej ziemi. I żeby nie było, że moje dzieci nie dostają tych wszystkich rzeczy na co dzień; owszem dostają, ale w ilościach ograniczonych i są to z reguły inne owoce.
W weekend wyprawiliśmy dzieciom zaległe urodziny. Mimo diety, udało mi się skomponować podstawowe menu, które byłoby atrakcyjne dla mojej trójki. Zarówno solenizanci (Miniek i Isia), jak i ich młodszy brat, byli zachwyceni. Kurczę, pomyśleć że są jeszcze na świecie dzieci, które ucieszą się z kompotu z pomarańczami, winogron, suszonych jabłek, chipsów warzywnych, "trotu" z nerkowców (przepis do znalezienia w internecie pod nazwą "sernik z nerkowców"), mandarynek, truskawek i orzechowych babeczek (przepis znaleziony na mące kokosowej, kiedyś wrzucę). Fajnie :) Niby nic, a radość nie z tej ziemi. I żeby nie było, że moje dzieci nie dostają tych wszystkich rzeczy na co dzień; owszem dostają, ale w ilościach ograniczonych i są to z reguły inne owoce.
Co zatem jedzą?
Owoce: głównie gruszki, borówki (czy duże, czarne jagody jak kto woli), baaaardzo dojrzałe (wręcz przejrzałe) banany i jabłka. Miniek je dziennie maksymalnie dwa owoce, czyli np. jabłko i garść borówek.
Warzywa: głównie surowe i podawane w dużych ilościach do każdego posiłku. Wyjątek stanowią jedynie zupy, ale nawet one to w dużej mierze zupy-kremy zawierające w swym składzie gotowane warzywa zmiksowane blenderem.
Warzywa, które goszczą u nas codziennie na talerzach to: pomidory, marchewki, papryka, ogórki. Z warzyw gotowanych, choć jadanych wyłącznie przez Isię i Kaja: fasolka szparagowa, brokuły, szparagi, kalafior. Nie jemy ziemniaków i pieczywa. Młodsze dzieci czasami upominają się o jakąś bułkę i wtedy też nie stwarzamy problemu, tylko im kupujemy. Miniek dostaje wówczas jako "zamiennik" orzechy nerkowca, które uwielbia i wszyscy są szczęśliwi.
Co przeważnie jemy na śniadanie? Kiełbaski gotowane w wodzie podane z humusem i warzywami, jajka w każdej postaci (to jedzą tylko najmłodsi, Miniek nie toleruje jajek w nadmiarze, co objawia się biegunką), omlety z owocami, wędlinę i ryby.
Co na obiad? Głównie kurczak którego można przyrządzić na tysiąc sposobów, mięso wieprzowe w różnej postaci (pieczone głównie choć także robię często pulpety, kotlety, zapiekanki...), bigos, zupy
Na kolację to na co dzieci mają ochotę, a co aktualnie znajduje się w lodówce, z tym że warunek jest jeden: cokolwiek by to nie było, podane zostanie z porcją warzyw.
Jako tzw. przekąski między posiłkami dzieci dostają głównie: owoce, marchewki, rodzynki (Miniek nie je), orzechy (nerkowce, migdały, brazylijskie), ziarenka dyni, słonecznika, babeczki, czekoladę, batoniki owocowe, lody (lody robię sama: miksuję owoce z mlekiem kokosowym, dodaję ksylitol i zamrażam.)
Kilka BARDZO istotnych uwag na koniec:
Będąc w domu jemy wyłącznie rzeczy ORGANICZNE. Owoce. warzywa i jajka kupujemy w przydomowym Tesco Extra, które oferuje duży wybór organicznych produktów. Nie wiem jak rzecz ma się w Polsce, ale w UK warzywa organiczne są naprawdę niewiele droższe od pozostałych (zazwyczaj jest to różnica 20-50 pensów). Mięso i wędliny zamawiamy internetowo, a kupujemy je od farmera, który żywi swoje zwierzęta paszą organiczną, a wędliny produkuje w 100% z mięsa bez dodawania jakichkolwiek wypełniaczy, glutenu, soi, czy kazeiny. Niestety, mięso organiczne do najtańszych niestety nie należy i pochłania sporą część domowego budżetu.
Nieco inaczej sprawa wygląda "na wyjeździe" typu wakacje. Na wakacje zawsze jeździ z nami walizka z mięsem i wędliną (głównie dla Mińka). O ile nie świrujemy i owoce i warzywa kupujemy w najbliższym lokalnym sklepie (fajnie jak są organiczne, ale to rzadkość), o tyle mięso mamy zawsze sprawdzone i nie musimy wertować etykiet, często w niezrozumiałych dla nas językach, a przede wszystkim mamy pewność, że Miniek nie zje niczego, czego jeść nie powinien.
Reasumując:
Dieta to nie koniec świata :) Choć wymaga nieco zmian w sposobie żywienia i przewartościowania dotychczasowych poglądów, dla nas okazała się naprawdę fajną sprawą. Miniek odkąd jest na diecie przede wszystkim przestał być "na haju". Nie biega po mieszkaniu obijając się od ścian. Chodzi :) Co niezmiernie ważne i dające się łatwo zauważyć: czuje ból jak każdy człowiek, kiedyś walił w co popadnie tak, że chodził poobijany jak ulęgałka i nigdy nie powiedział, że coś go boli. Ból nie istniał.
Niestety tu temat muszę urwać i jechać odebrać "średniaka" z przedszkola. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz